Jodie Foster w swym najnowszym filmie pod wiele mówiącym tytułem "Zakładnik z Wall Street", postanowiła podjąć temat, który istnieje w debacie publicznej szczególnie intensywnie od blisko dekady. Mam na myśli kwestię chciwych inwestorów giełdowych, którzy często wykorzystując naiwność udziałowców zarabiają na nich krocie. Temat bez wątpienia istotny społecznie szczególnie w Stanach Zjednoczonych, które są siedzibą największej giełdy na świecie. Główne role Foster powierzyła prawdziwym gwiazdom. Julia Roberts wcieliła się w rolę Patty Fenn producentki popularnego programu o inwestowaniu na giełdzie. George Clooney jako Lee Gates, jest prowadzącym wspomnianego programu. Gra na giełdzie czy może lepiej inwestowanie to dość ryzykowne zajęcie. Wymaga dużego doświadczenia, analitycznego umysłu i co by tu nie gadać szczęścia. Lee Gatesowi w pewnym momencie go zabrakło i doradził swoim widzom, kupno akcji tej niewłaściwej spółki, która zbankrutowała, a udziałowcy stracili duże pieniądze, często nawet oszczędności życia. Jeden z nich postanowił nie odpuszczać. Dowiedzieć się co takiego się stało, że on i wiele innych inwestorów straciło miliony dolarów. Zrobił to w sposób dość niekonwencjonalny, bowiem dostał się do studia telewizyjnego i zaczął grozić bronią prowadzącemu. Wall Street niejednokrotnie stawała się obiektem nienawiści (przegranych), czy uwielbienia tych, którzy zwielokrotnili zyski dzięki przemyślanym lokatom kapitału. W "Zakładniku z Wall Street" akcja przebiega z tej pierwszej perspektywy. Reżyserka stara się wyjaśnić złożone, bądź co bądź mechanizmy działania giełdy, a także nieprzewidywalność, którą często powodują zachłanni inwestorzy. Wiadomo, ryby lepiej łowić w mętnej wodzie. Giełda jaka wyłania się z filmu to także globalna struktura, nad którą trudno zapanować. Sieć powiązań między różnymi, często egzotycznymi gospodarkami sprawia, że łatwo o błąd. Nie otrzymujemy odpowiedzi wprost, kto stoi za globalnym kryzysem finansowym. Wydaje mi się, że inteligentny widz, sam sobie odpowie na to pytanie.