Amerykanie są powszechnie znani ze swojego zamiłowania do celebrowania mitów narodowych. Najlepiej świadczą o tym liczne hollywoodzkie produkcje opowiadające, na przykład o losach amerykańskich żołnierzy podczas II wojny światowej czy wojny w Wietnamie. Tym razem to nie o wojnę chodzi ale o zwykły lot samolotem, który mógł zakończyć się tragicznie gdyby nie bohaterska postawa pilota. Wydarzenie miało miejsce na początku 2009 roku w Nowym Jorku. Zaraz po wystartowaniu z lotniska samolot zderzył się ze stadem ptaków, które uszkodziły dwa silniki. Sytuacja stała się szalenie niebezpieczna, a na podjęcie decyzji co dalej było naprawdę niewiele czasu. Kapitan Chesley Sullenberger postanowił lądować na rzece Hudson przepływającej przez Nowy Jork. Lądowanie było na tyle udane, że nikt z załogi ani pasażerów nie dostąpił uszczerbku na zdrowiu. "Sully" stał się medialnym bohaterem, ale to co dla zwykłych ludzi było oczywiste (uratował im życie) dla specjalistów od katastrof lotniczych wcale już tak oczywiste nie było. Film w reżyserii Clinta Eastwooda w ciekawy sposób opowiada co faktycznie działo się wokół wydarzenia na rzece Hudson. Samo lądowanie okazuje się być początkiem, trudnej drogi wyjaśnienia awaryjnego lądowania. Symulacje komputerowe początkowo dowodziły o złej decyzji podjętej przez kapitana. Dopiero później po wprowadzeniu innych danych okazało się, że w tej określonej sytuacji tytułowy bohater po prostu nie miał wyjścia i tylko dzięki ogromnemu doświadczeniu i intuicji doprowadził do szczęśliwego zakończenia. Eastwood pokazuje, że droga bohatera wcale nie jest łatwa. Mimo, że dokonał rzeczy z pozoru niemożliwej to jednak musi się borykać z całym systemem urzędniczym. Wydarzenia poskładane w film sprawiają, że dopiero po jego obejrzeniu jesteśmy w stanie zrozumieć amerykańskie mechanizmy prawne w połączeniu z mitem amerykańskiej wyjątkowości.