Był taki czas, kiedy na trylogię E.L. James był prawdziwy "boom". Pamiętam, jak jadąc komunikacją miejską do pracy, obserwowałam tuziny zaczytanych kobiet (nigdy facetów) z "Greyem" na kolanach. Przyznam, że z czystej ciekawości postanowiłam sięgnąć po tą książkę i szczerze mówiąc wciągnęłam się do tego stopnia, że przeczytanie wszystkich trzech części zajęło mi dokładnie tydzień. Kiedy kilka lat później na ekrany kin weszła ekranizacja pierwszej części "50 twarzy Greya", oczywiście nie mogłam się powstrzymać przed jej obejrzeniem - choćby po to, aby przekonać się czy ludzie hejtujący ten film mają rację. Co sprawiło, że mimo tylu negatywnych opinii, obejrzało go tak wiele osób? Generalnie z książką było tak - im więcej osób twierdziło, że jest beznadziejna, tym więcej osób po nią sięgało. Totalne wariactwo ;) Czy tak samo było w przypadku filmu? Dzieło Sama Taylora - Johnsona jeszcze przed powstaniem zostało okrzyknięte mianem "porno dla mamusiek". Zaskakuje więc fakt, że seksu w tym filmie jest jak na lekarstwo (choć książka wręcz ociekała opisami łóżkowych "ochów" i "achów"). I choć niektórzy mogą się czuć z tego powodu zawiedzeni, moim zdaniem bardzo dobrze się stało. Dzięki temu film nie jest wulgarny, niesmaczny i prostacki. Jest za to prosty w odbiorze (podobnie jak książka). I nieco cukierkowy. Czyli taki, żeby mogły pozachwycać się nim baby takie jak ja ;) Młodziutka Anastasia Steel, nieśmiała, niczym się nie wyróżniająca i zachowująca dziewictwo dla "tego jedynego". Oraz on - Christian Grey - bogaty, wpływowy, pewny siebie dominator. Ich ścieżki pewnego dnia krzyżują się i jesteśmy świadkami wielu pełnych emocji wydarzeń (zarówno w książce jak i w filmie wygrał dla mnie pierwszy pocałunek tych dwojga w windzie). Znajome? Oczywiście! Film bowiem, jak dla mnie, jest wierną kopią książki, nie ma tu wymyślonych wątków, których u E.L. James nie uświadczycie. Jest więc bez wątpienia kierowany do fanów książki, którzy mogli w końcu urzeczywistnić swoje wyobrażenia o głównych bohaterach. No właśnie .. Czy ich wygląd, sposób grania w filmie pokryły się z tymi wyobrażeniami? O ile Jamie Dornan od samego początku podpasował mi jako Grey, tak do Dakoty Johnson naprawdę musiałam się przekonać. Ale jednak to jak zagrała "Anę" - jej naiwne i niewinne podejście do otaczajacej ją rzeczywistości, sposób pokazania uczuć, które na nią splywały - zażenowania, wstydu, radości, smutku - sprawiło, że nie wyobrażam sobie w tym momencie lepszej kandydatki do tej roli. Doskonale dała radę z zagraniem zagubionej dziewczynki, zakochującej się miłością niespełnioną (oczywiście w tej części filmu) w facecie, który kochać nie potrafi. Jeśli jesteście fanami trylogii E.L. James, zapewne już widzieliście ten film - czy to w kinie, czy na dvd. Niemniej nie zaszkodzi by, raz na jakiś czas, odświeżyć sobie pamięć i obejrzeć go ponownie. Tym bardziej, że już za niespełna cztery miesiące do kin wchodzi kolejna część filmu ;) A jeśli jakimś trafem jeszcze go nie oglądaliście, to najwyższy czas to nadrobić!