Grecja to temat mocno wyeksploatowany w dziedzinie historii, kultury i kinematografii. Jeśli ktoś po niego sięga - musi czuć się mocno i pewnie ze swoim pomysłem. Dziwi mnie, że tak się czuli twórcy filmu "Moja wielka grecka wycieczka". Powodów do moich wątpliwości jest naprawdę wiele... Generalnie scenariusz opiera się o historię przewodniczki wycieczek, która pod swoją opiekę otrzymuje najgorsze z możliwych grup, najgorszy dostępny sprzęt i najgorsze możliwe hotele. Kolejna wycieczka ma być jej ostatnią... lecz czy na pewno zrezygnuje ze swojej pracy? Pierwsze, co rzuca się w oczy to niesamowicie słaby scenariusz, opierający się przede wszystkim o mizerne gagi sytuacyjne, czy pseudo-zabawne dialogi. Owszem, kilka razy bywa śmiesznie, ale dosłownie - tylko kilka razy. Może cztery, może pięć... to jak na komedię zdecydowanie za mało. Dziwi mnie też, że scenarzysta postanowił sprawić, że uczestnicy wycieczek nie są w ogóle zainteresowani zwiedzaniem. Przecież nikt, kogo to nie interesuje, nie wykupuje takiej formy wycieczki, a już na pewno nie cała grupa! To chyba jednak jedyna zaskakująca rzecz w scenariuszu, co gorsze zaskakująca w sposób negatywny. "Moja wielka grecka wycieczka" to film mocno przewidywalny, bardzo łatwo można się domyśleć tego co będzie dalej, jeszcze łatwiej domyśleć się samego zakończenia, finału całej przygody. "Moja wielka grecka wycieczka" to lekka kmedia, którą ogląda się bez zastanowienia, bez zamyślenia, ot po prostu "patrzy się". To komedia, którą ogląda się bez nadmiaru śmiechu. Tego ostatniego jest tutaj niezwykle mało, mniej niż w niektórych dramatach... Czy polecam? Nie. Ale jednocześnie nie odstraszam. Przecież to Twój wybór jak zmarnujesz swój czas.