Fantastyka naukowa to jeden z najciekawszych i najprężniej rozwijających się gatunków literatury i kina. Owszem największe triumfy święciła lata temu, kiedy na rynku wydawniczym pojawili się tacy geniusze pióra jak: Philip K. Dick, Isaac Asimov, czy Stanisław Lem. Jednak odnoszę nieodparte wrażenie, że szczególnie dziś powinna cieszyć się popularnością, dlaczego? Kiedy czytamy gazety czy śledzimy informacje w sieci, zalewają nas treści traktujące o nowoczesnych technologiach. Jakie zawody dadzą pracę w przyszłości, kiedy autonomiczne samochody wyjadą na nasze drogi, czy sztuczna inteligencja zagrozi dominacji człowieka na Błękitnej Planecie, przykłady można by mnożyć i wcale nie są to tezy bez pokrycia. W naszym codziennym zabieganiu możemy po prostu nie zauważyć, postępu jakiego stajemy się niemymi świadkami. Przecież nikt inny jak znany inwestor Elon Musk z Doliny Krzemowej postanowił skolonizować Marsa. Z pozoru wizja abstrakcyjna, w praktyce Musk zainwestował ogromne środki w budowę infrastruktury pod loty kosmiczne i często słyszymy o jego kolejnych sukcesach. To wprowadzenie było niezbędne, aby opowiedzieć kilka słów o niedawnym projekcie Ridleya Scotta, a mianowicie "Marsjaninie". Film bazuje na odwiecznym pragnieniu człowieka podróży w nieznane. Zbadaniu czy oprócz nas we wszechświecie istnieją istoty rozumne. Biorąc pod uwagę ogrom galaktyk, wydaje się, że jakaś forma inteligencji w kosmosie jest. Tytułowy bohater filmu został pozostawiony przez swoją załogę w wyniku niefortunnego zbiegu okoliczności. Na Marsie rozpętała się burza piaskowa, w której ucierpiał Mark Watney. Załoga myślała, że ten nie żyje więc opuściła planetę. Okazało się, że żyje i ma się całkiem nieźle. Na tyle, że zaczął hodować ziemniaki, udało mu się nawiązać kontakt z NASA i zacząć planować misję powrotu na Ziemię. Oczywiście sam nie mógł tego dokonać, do tego niezbędny był skomplikowany plan ratunkowy i ten właśnie wątek skupia uwagę widza. Powszechnie znane jest zamiłowanie brytyjskiego reżysera do kina SF. Tym razem fabuła filmu bazuje na bestsellerowej powieści przez co reżyser miał trochę łatwiejsze zadanie i zrealizował je doskonale. Mark Watney jest symboliczną postacią, niektórzy komentatorzy porównują go do Robinsona Crusoe. Watney musiał sobie poradzić w absolutnie niesprzyjających warunkach. Musiał być silny psychicznie, radzić sobie z samotnością, świadomością, że niewielki błąd może zadecydować o jego życiu. Sytuacja nie do pozazdroszczenia. A jednak udaje się. Ogromna wola życia i ponadprzeciętna inteligencja głównego bohatera doprowadziły do szczęśliwego finału. "Marsjanin" daje ogromne pole do dyskusji na temat eksploracji kosmosu, sensu tego przedsięwzięcia, licznych zagrożeń na które z pewnością się napotka. Daje pretekst do ogólnej oceny kondycji człowieka jako takiego. Czy, aby kosmos to odpowiednie miejsce do zasiedlenia, a może to nasza niewielka planeta, jest jedynym miejscem gdzie możemy prowadzić nasze życie?