Boże Narodzenie... Żadne inne święta nie mają w sobie tyle uroku i magii. W Wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, nikt przez nikogo nie płacze, nikt na nikogo się nie gniewa, czyli można rzec, iż wszyscy są dla siebie mili. Sielanka.
Powiadają, że właśnie w te święta, ten jedyny raz w roku pojawia się szansa na to, iż w naszym życiu wydarzy się cud. Że coś lub ktoś nagle wywróci nasz świat do góry nogami, wprowadzając do naszego żywota (skądinąd często monotonnego i jakże nijakiego) odrobinę (lub całą masę) świeżości, nadziei, ciepła i miłości.
I właśnie w "Listach do M." mamy do czynienia z cudem Świąt. A raczej z kilkoma cudami. Moglibyśmy rzec, iż z pięcioma, rozpatrując to ile mamy w tym filmie wątków i postaci. Ale, że dla każdej z tych postaci cudem okazują się rózne rzeczy czy zdarzenia, liczbę tych cudów zostawmy w spokoju.
Na początku filmu poznajemy Mikołaja - radiowca, samotnie wychowującego syna po śmierci żony. Ojciec, podświadomie szukający miłości i jego "frytkolubny" syn (mający spory problem z liczeniem) uparcie szukający mu żony. Rzekłabym - duet doskonały. Ich drogi łączą się z Doris, Śnieżynką z warszawskiej Arkadii, której tak jak im, do szczęścia brakuje miłości i pełnej rodziny.
Szczepan - psycholog, o którym możemy powiedzieć "szewc bez butów chodzi". Mężczyzna ściągający niedoszłych samobójców z parapetów wysokich budynków, sam nie jest w stanie posklejać swojej rozbitej rodziny (żona, która namiętnie go zdradza i córka, która nie ma do niego za krzty szacunku).
Nadmienię, iż żona Szczepana, Karina, zdradza go ze.. Świętym Mikołajem, a raczej Melchiorem, który jako Mikołaj pracuje. Melchior (grany przez Tomasza Karolaka) to chyba najbardziej wyrazista postać tego filmu. Choć udaje Mikołaja, to "świętym" nazwać go nie można. Odwieczny "Piotruś Pan", egoista czerpiący z życia same przyjemności, nagle zmienia spojrzenie na świat za sprawą małego chłopca, który kradnie mu telefon. Splot późniejszych wydarzeń dotyczących Melchiora i zakończenie jego historii były dla mnie ogromnym zaskoczeniem. I idę o zakład, że nie tylko dla mnie ;)
Wladi, mający odrobinę nadopiekuńczych rodziców. Wladi prowadzi agencję "Śnieżynek i Świętych Mikołajów" i ukrywa przed światem swoją, zdawałoby się, "mroczną" tajemnicę.
Ostatnimi bohaterami są Wojciech i Małgorzata, małżeństwo borykające się z bólem po utracie dziecka. Właśnie w Wigilię Wojciech zabiera z drogi małą autostopowiczkę, która zdecydowanie namiesza w życiu jego oraz jego żony.
Warto wspomnieć, iż za reżyserię odpowiadał Mitja Okorn, który pracował m.in. nad serialem "39 i pół" oraz filmem "Planeta Singli", które także okazały się produkcjami, przyciągającymi widzów.
"Listy do M." koncepcją nawiązują do popularnego filmu "To właśnie miłość". Jednakże dla mnie biją na głowę brytyjski odpowiednik. Od tego filmu bije wręcz ciepłem i każdą odmianą miłości - do kobiety, do mężczyzny, do ojca i matki. Miłości do dziecka - tego, którego już nie ma oraz tego, które dopiero się narodzi. Totalny ?miłosny zawrót głowy?, jakże piękny i wzruszający. Warto uronić łzę podczas seansu - niekoniecznie raz w roku ;)
Gorąco polecam!