Człowiek w swojej wieloletniej historii stworzył sporo; jak dotąd nie stworzył jednak nic, co mogłoby posiadać świadomość i samodzielnie myśleć. Temat sztucznej inteligencji realny kształt przyjmuje jak na razie tylko na ekranach kin. Produkcji tego typu mieliśmy już wiele; jedną z nich jest tegoroczna premiera w reżyserii Alexa Garlanda: "Ex Machina".
Film ten opowiada historię bardzo bogatego, żyjącego na odludziu Nathana - naukowca, który próbuje stworzyć samodzielnie myślącego robota. Jako projektant, Nathan nie jest w stanie obiektywnie stwierdzić, czy eksperyment uczłowieczenia maszyny zakończył się sukcesem, więc zaprasza do swojej posiadłości młodego programistę, Caleba, by ten w trakcie tygodniowej sesji wykonał dla niego tzw. test Turinga. Obiektem testu jest żeński humanoid o imieniu Ava.
W "Ex Machinie" fajerwerków rodem z "Gwiezdnych Wojen" nie uświadczymy ani przez sekundę, a jedyny objaw tego, że mamy do czynienia z kinem sci-fi, to postać Avy, stworzona przez speców od efektów specjalnych w sposób iście mistrzowski. Akcji też mamy jak na lekarstwo; praktycznie cały seans opiera się na rozmowach Caleba z Avą (fazy testu) lub Caleba z Nathanem (omawianie przebiegu testu). Jednak czy przez swoją ślimaczą dynamikę film określić można jako nudny? Absolutnie nie. Przez cały czas widzowi towarzyszy napięcie, rzekłbym nawet - specyficzny niepokój oraz uczucie dziwnego wyczekiwania, grozy, niepewności, niewiedzy. Kim faktycznie jest nadużywający alkoholu Nathan? Jakie ma plany? Co zrobi Caleb? Jak po odkryciu prawdy zachowa się Ava? Wzajemne badanie się tej trójki głównych graczy tworzy niesamowitą atmosferę. A widz? Widz w tym wszystkim przybiera rolę obserwatora, który w kameralnym gronie, otoczony idealnie dobraną muzyką z każdą minutą coraz głębiej wsiąka w klimat mrocznego, nieprzyjaźnie surowego laboratorium, i który, chcąc nie chcąc, w końcu ulega reżyserskiej presji (myślę, że właśnie o to chodziło Garlandowi) i zaczyna zastanawiać się nad sensem, celem oraz - jak pokazuje nieźle zaskakujący finał - niewątpliwym ryzykiem uczłowieczania elektroniki.
"Ex Machina" stanowi idealny przykład na to, że oklepany temat można przedstawić w sposób naprawdę ciekawy. Efektami specjalnymi w fotel nie wbija, za to przez prawie dwie godziny skutecznie uciska serce i mózg. Tempo? Żółwie, wręcz niemrawe, za to klimat gęsty jak świeżo wylany asfalt. Fabuła? Do opowiedzenia w kilku zdaniach, ale pofilmowe refleksje mogą się ciągnąć godzinami.
Moja ocena: 8,5/10. Polecam każdemu, kto film nie tyle chce obejrzeć, co przeżyć.