Który to już raz Marvel przeniósł na ekran kina historię bohatera komiksu, który z mało znanej postaci stał się w mgnieniu oka globalnie rozpoznawalną marką. "Doktor Strange" z Benedictem Cumberbatchem (Sherlockiem ?) w roli głównej to znany utalentowany neurochirurg, ale arogant i snob. W wyniku wypadku samochodowego, ucierpiało to co najcenniejsze dla chirurga czyli jego dłonie. Dr Stephen Strange nie mogąc pogodzić się z odejściem z zawodu szuka każdej możliwej opcji leczenia. Znalazł ulotną szansę na wyzdrowienie w świątyni w Katmandu. Jako człowiek nauki początkowo powątpiewał w tajemniczą moc magów tam rezydujących, ale po pewnym czasie, gdy został wprowadzony w arkana mocy, stał się jednym z najlepszych wojowników, w zasadzie to najlepszym. Historia bohatera jak twierdzą niektórzy komentatorzy jest schematyczna i charakterystyczna dla Marvela, który kolejno wprowadza komiksowych bohaterów do kinowego uniwersum. Niektórzy wytykają niekonsekwencję w fabule i nazbyt konwencjonalny czarny charakter. Moim zdaniem film jest idealnie wyważony, zrozumieją go zarówno fani komiksowego pierwowzoru jak i kompletni neofici. Reżyser Scott Derrickson zagwarantował nam dużo sytuacyjnego humoru, który uczłowiecza nazbyt pewnego siebie neurochirurga, mamy tu bardzo dobre aktorstwo głównie za sprawą Cumberbatcha ale również Tildy Swinton i Rachel McAdams. Nienaganne efekty specjalne zostały tak zrealizowane, że praktycznie niemożliwością jest rozróżnienie scen nagranych w greenboxie i w realu. Całość stanowi doskonałe wprowadzenie do dalszych przygód tytułowego bohatera, co zresztą potwierdza scena po napisach końcowych.
