"Strych Tesli" to zdecydowanie nie jest książka jakich wiele. Ostatnimi czasy czytałam wiele młodzieżówek i wierzcie mi - ta wyróżnia się bardzo pozytywnie na tle innych. Przede wszystkim nie ma tu w końcu żadnych wampirów, wilkołaków i innych przedstawicieli paranormalnych gatunków. Są za to ludzie z krwi i kości, stary dom, strych pełen dziwnych rupieci oraz tajemne stowarzyszenie, które raczej do przyjaznych nie należy. Sam pomysł na książkę jest całkiem dobry i niebanalny - niepotrzebne zwykłe graty ze strychu ujawniają zupełnie niezwykłe właściwości. Głównym bohaterem zaczynają się interesować dziwni ludzie. A żeby nie było, że Nick ma za mało wrażeń okazuje się, że ... nie istnieje. I tu wszystko zaczyna się rozkręcać. Nick zaczyna poznawać historię kłopotliwych przedmiotów poznając tym samym tajemnicę Stowarzyszenia Accelerati. Historia opowiedziana przez autorów jest niezwykła i całkiem pomysłowa. Nie brakuje tu oryginalnych bohaterów, humoru ale i tragedii. Co więcej narracja jest świetna, co sprawia, że nie tylko młodsi czytelnicy będą się świetnie bawić podczas lektury. Szczerze mówiąc lektura "Strychu Tesli" wywołała u mnie miłe wspomnienia. Nie , nie takie związane z fabułą, bo z takim pomysłem jeszcze się nie spotkałam. Były to wspomnienia moich pierwszych czytelniczych przygód, kiedy z wypiekami na twarzy odkrywałam całkiem nowy świat. Mnie autorzy kupili w stu procentach i na na pewno będę czekała na ciąg dalszy. Polecam zatem z całego serca zarówno młodszym jak i tym bardziej dojrzałym czytelnikom, bo "Strych Tesli" to wspaniała odskocznia od całej tej paranormalnej mieszanki, której tak wiele ostatnio w księgarniach.