Druga wojna światowa - oto czas, w którym pół naszego świata zeszło na psy; czas, w którym ludzie tracili dach nad głową i gubili swoje człowieczeństwo; czas, w którym Śmierć nader często zaglądała ludziom przez ramię i zbierała okrutne żniwo. Był to również czas, w którym na terenie hitlerowskich Niemiec przyszło żyć pewnej małej dziewczynce o imieniu Liesel. Oddana na wychowanie do rodziny zastępczej, patrząca na śmierć młodszego brata, dzień po dniu doświadczająca okrucieństw wojny, Liesel jedyną pociechę próbuje znaleźć w książkach. Trudno jednak odkryć magię słowa pisanego, gdy nie umie się czytać. Na szczęście przybrany ojciec Liesel małymi kroczkami wprowadza ją w świat liter, słów i zdań. Ponadto któregoś dnia w życiu Liesel pojawia się Max - szukający schronienia Żyd, i od tej pory życie Liesel zmienia się na zawsze...
Narratorem "Złodziejki książek" jest Śmierć; to właśnie ona opowiada nam dzieje małej Liesel. Warto w tym momencie na chwilę się zatrzymać i poznać obraz Śmierci wykreowany przez autora powieści. Otóż Śmierć nie jest tu bezduszną kostuchą, z kosą w ręce, nieustannie czającą się na czyjeś życie. Śmierć jest wiecznym wędrowcem, tułaczem, zbieraczem dusz, sługą, wykonującym swój obowiązek bez większego entuzjazmu, nostalgicznie, monotonnie, ze smutkiem i ciężkim sercem. Śmierć nieustannie krąży wokół nas, czekając na odpowiedni moment, by uwolnić duszę od stygnącego ciała. W jej działaniach nie ma nienawiści, nie ma złości, nie ma uprzedzeń; Śmierć jest neutralna i po prostu robi to, co robić musi.
Śmierć opowiada nam historię Liesel krótkimi zdaniami. Narracja prowadzona jest spokojnie, z wyczuwalnym smutkiem, mimowolnie wymuszając na czytelniku niespieszne czytanie. Nie ma tu egzystencjalnych przemyśleń, ani zagłębiania się w filozofię życia czy śmierci; mimo to "Złodziejkę książek" czyta się uważnie, kontemplując pojedyncze akapity i podświadomie zastanawiając się nad mocą słowa. A że moc ta jest wielka, odkrywamy razem z Liesel - jak choćby wtedy, gdy poznajemy szokującą historię Hitlera-siewcy słów, albo gdy głośne czytanie pomaga ludziom ukrytym w piwnicy przetrwać alianckie bombardowanie.
W swoich recenzjach pisałem już wielokrotnie, że dobra książka łatwo nie daje o sobie zapomnieć. A "Złodziejka książek"? Streścić ją można w kilku zdaniach. Nie o treść tu jednak chodzi, lecz o sposób, w jaki została przekazana. Czytelnik już na pierwszej stronie zasiada na huśtawce emocji, bujając się naprzemiennie w rytmach smutku, radości, przyjaźni i nienawiści. A wszystko to w najgorszym dla człowieka otoczeniu, w wojennej zawierusze, ze Śmiercią za plecami, w samym sercu faszyzmu, gdzie o zachowanie godne człowieka trudniej niż o śnieg w maju. "Złodziejka książek", widziana oczami Śmierci, nie da więc o sobie szybko zapomnieć. Przez tę książkę patrzymy we własną duszę, doceniamy życie. Oswajamy śmierć.