"Zemsta na ekranie" to druga część opowieści o Stelli Lerskiej. Recenzję części pierwszej czyli książki "Pewna pani z telewizji" znajdziecie w poprzednim moim poście. Podobnie jak w części pierwszej, znajdziemy tutaj dużo informacji ze świata telewizji, tym razem jednak nie są to wieści techniczne. Dowiadujemy się o tym, jakie zasady rządzą światem mediów, od czego zależy popularność programów, jak wielkie układy, sponsorzy rządzą tym, co mamy możliwość oglądać. Pełno tu również osobistych i zawodowych zawiści i porachunków, czy dwulicowości. Czasami warto zastanowić się dlaczego te a nie inne tematy poruszane są na antenie, i na ile karmieni jesteśmy ukrytym marketingiem. Również jak w części poprzedniej, znajdziemy tutaj wiele utworów z gatunku muzyki klasycznej. W "Zemście na ekranie" pojawia się kilka nowych postaci i wątków pobocznych, które wbrew pozorom mocno łączą się z losami Stelli. Jedną z bardzo ważnych przekazanych tutaj informacji jest fakt, że gwałt ścigany jest z urzędu, o czym nie wszyscy wiedzą, a wiedzieć powinni i powinny. Dla mnie właśnie sprawa próby gwałtu była tą najbardziej interesującą, pokazanie konsekwencji tego, co może się stać gdy oskarżenie zostanie wycofane, a gwałciciel pozostanie na wolności. Bardzo istotne jest ukazanie sposobu myślenia ofiary, która wcześniej miała bliższe relacje z oprawcą, zaprosiła go do własnego mieszkania, i jej bezpodstawne obwinianie się za część zaistniałej sytuacji, o której chce jedynie zapomnieć. To jeden z powodów, dlaczego kobiety nie zgłaszają gwałtów na policję czy do prokuratury. Dalszą treść pokazuje nam jednak, że nie jest to dobra droga, ponieważ ktoś kto dopuścił się gwałtu, bądź tak jak tutaj, próby jego dokonania, spróbuje zrobić to ponownie albo będzie się mścił i uprzykrzał życie ofierze. Większość gwałtów dokonywana jest przecież przez osoby znane, a nie szaleńców czyhających w parkach. Kolejnym ważnym wątkiem jest bycie dzieckiem osoby LGBT, szok, niedowierzanie, ale też powolna próba akceptacji rodzica. Wbrew pozorom wcale nie jest to tak niemożliwe, jakby nam się mogło wydawać. Przy okazji mamy tutaj również pokrótce opisaną sytuację osób LGBT za czasów PRL-u, i nienazwaną z imienia akcję Hiacynt.
Część druga jest o wiele bardziej dramatyczna, a dzięki temu bardziej wciągająca, nie sprawia już też wrażenia tak lekkiej i powierzchownej lektury, dzięki czemu "Zemstę na ekranie" przeczytałam w jeden wieczór pomimo ponad 400stron objętości. Pomimo znajdujących się w treści nawiązań i przypominajek z "Pewnej pani z telewizji" wyjaśniających przyczyny zdarzeń, nie polecam zaczynać czytania od "Zemsty na ekranie". Umknie nam wtedy zbyt wiele aspektów poruszonych w części pierwszej. Napięcie i dramatyzm dodają pikanterii i nie pozwalają oderwać się od lektury nawet na chwilę, a po jej zakończeniu sama poczułam wielki niedosyt i z niecierpliwością czekam na kolejny tom. Polecam:)
Opinia bierze udział w konkursie