U nas w Polsce zdaje się, że wszystko w porządku? Po lekturze książki Michaela Hastingsa Wszyscy ludzie generała. Szalona i przerażająca opowieść o tym, jak wygląda amerykańska wojna w Afganistanie, którą to pozycję wydał ostatnio krakowski ?Znak?, doznałem uczucia ulgi. Nabrałem wręcz dziwnego spokoju. U nas w Polsce wszystko jest w porządku. Nie jesteśmy bynajmniej zacofani do XXI wieku, do wielkich mocarstw, światowej polityki ? choć oczywiście żadnej głównej roli w niej nie odgrywamy. Ale nasze polskie piekiełko: w polityce, gospodarce, w różnego rodzaju wydarzeniach bezprecedensowych ( patrz katastrofa 10 kwietnia 2010 roku i ostatnio wałkowany przez wszystkie media skandal spowodowany wynikami ekshumacji ofiar) nie różni się od światowego. Zwłaszcza tego, zza wielkiej wody. W Polsce patrzymy wciąż na Amerykę z pietyzmem i nabożną wręcz czcią. Ostatnio szczycimy się obecnością stacjonujących w naszym kraju wojsk amerykańskich zwanych teraz sojuszniczymi, które dumnie przyjechały przez granicę polsko ? niemiecką ( jeszcze dwadzieścia siedem lat temu na naszej ziemi stacjonowali inni żołnierze, w innych mundurach. Tylko oficjalnie byli sojusznikami, patrzyliśmy na nich jak na wrogów, ale przede wszystkim było ich wówczas dziesięć razy więcej niż teraz...).Teraz oczywiście pysznie wyglądają ci amerykańscy chłopcy, w swoich polowych mundurach, z marsowymi minami. Sam zresztą ulegałem nieraz temu złudzeniu, oglądając kolejne, amerykańskie produkcje filmowe, głównie te o wojnie. Amerykański żołnierz ginie na filmie jak bohater, przed śmiercią chce jeszcze raz ucałować flagę swojej ojczyzny. Później jest pogrzeb, ceremonia, wszyscy płaczą. Jeżeli jest to pogrzeb legendarnego ?Sealsa?- członka elitarnej jednostki komandosów SEAL, jego koledzy przybijają do trumny poległego swoje komandoskie odznaki ( nawet w jednej z gier komputerowych Medal of Honour: Warfighter jest taki patetyczny przerywnik filmowy). Czytając książkę Hastingsa, bardzo szybko wróciłem do rzeczywistości i pozbyłem się słodkiego patosu, w który po równo opływają amerykańskie filmy wojenne jak i aktualnie rządzący Polską prominenci, wygłaszający peany na cześć stacjonującej u nas garstki aliantów ( raptem 3000 ludzi, wielka mi armia, mój Boże). O czym jest reportaż Hastingsa, dziennikarza słynnego i poczytnego ?The New York Times?? O wojnie. Ale nie jest to kolejny Ernest Hemingway i Komu bije dzwon czy z naszego podwórka Melchior Wańkowicz i Monte Cassino. Książka Hastingsa szokuje. Szokuje i jednocześnie przeraża zwykłych śmiertelników, gdyż co innego zupełnie przekazują nam kanały informacyjne CNN, CBS czy nasze rodzinne stacje. To reportaż doskonale antywojenny. To reportaż o ludziach, którzy, choć pracuję w białym domu, w białych rękawiczkach dorabiają chore ideologie to przegranych i często brutalnych spraw. Za pieniądze obywateli rzecz jasna: 11 września 2001 roku byłem akurat w Nowym Jorku. Gdy zawaliły się wieże osobiście poszedłem zobaczyć hekatombę strefy zero. Cztery lata później, będąc w Bagdadzie widziałem, że niewielu Amerykanów wierzyło jeszcze w to, że ludzie, z którymi walczymy w Iraku stanowią jakiekolwiek zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Nawet związana z wojskiem prasa darowała sobie powtarzanie tego kłamstwa i o naszych wrogach pisała raczej jako o ?rebeliantach? niż o ?terrorystach?. Nasi prezydenci i generałowie zawsze jednak argumentowali nasza obecność w Iraku i Afganistanie chęcią złapania Bin Ladena. I tak długo, jak będą się przy prowadzeniu wojen, których tak naprawdę wcale nie musieliśmy toczyć, tak naprawdę nie ma szans na to, aby Ameryka otrząsnęła się ze zbiorowej traumy wywołanej tymi zamachami Michael Hastings jako dziennikarz ?New York Times? został wyznaczony przez redakcję do opisania ?działań antypartyzanckich? i szeroko rozumianej stabilizacji w Afganistanie przez niezwyciężoną U.S. Army. Autor w kolejnych rozdziałach odsłania kulisy tego, co w powszechnej świadomości nazywa się ?wejściem na matę?, ?odsieczą kawalerii? ?ciosem spartańskiego wojownika?. Takie określenia stosuje się zawsze, gdy amerykańska armia coś lub kogoś wyzwala, kogoś lub coś pokonuje, z kimś lub z czymś wygrywa. Przynajmniej oficjalnie, w mediach: Nauka jaką nasi przywódcy wynieśli z Wietnamu nie dotyczyła, jak się okazało tego, w jaki sposób uniknąć kolejnego Wietnamu. Ta nauka polegała na tym, jak odgrodzić ludzi od okropieństw wojny Tak to wygląda w telewizji. Huk, rumor, lądowanie potężnych samolotów transportowych C-130 Galaxy, z których dziobów wyjeżdżają równiutko czołgi, wysypują się pięknie odmalowane samochody terenowe typu Humvee, wybiegają słynni ?US Marines?. Wszystko nowiutkie, pomalowane, hełmy się błyszczą jak psu? prawda kości, oficerowie idą powolnym krokiem, w przeciwsłonecznych okularach, nagle dobiega reporter, mikrofon, słowa otuchy, niesiemy wolność uciśnionym. Michael Hastings zostaje włączony w tryby tej typowej, pentagonowej machiny propagandowej. Dziennikarz trafia do wąskiej świty kolejnego, amerykańskiego kandydata bohatera narodowego, jak o generale Stanie McChrystalu piszą wszystkie tamtejsze gazety. Nowy szef amerykańskiej armii, która ma wygrać w Afganistanie to medialna gwiazda. Stary komandos, w wojsku przeszedł już wszystkie szczeble. Od szeregowca do czterogwiazdkowego generała, kariera jak w filmie. Nazywany ?pistoletem? czy ?królem zabójców?. Jego podwładni mają na koncie kilkanaście ofiar. Same tuzy wśród terrorystów. McChrystal się nie cacka. Nie może. To była domena jego poprzednika, generała Davida McKiernanna, który bardzo szybko przestał być ulubieńcem mediów. Nie wygrał wojny w Afganistanie, stabilizował tylko sytuację. McChrystal trafia na jego miejsce do Afganistanu po to, aby ziścił się kolejny amerykański sen o zwycięskiej wojnie: Osiągnięcie tego celu ? pisze dalej McChrystal- wymaga kulturowej zmiany wewnątrz naszych szeregów i całkowitej zmiany strategii na zaczepne działania antypartyzanckie. Aby odnieść sukces musimy myśleć zupełnie inaczej. Jakoś umyka to czytelnikom, że poprzednik McChrystala generał Dave McKiernan mówił na początku swojej misji zupełnie tak samo Dziennikarz Michael Hastings na razie przygląda się temu, co robi nowa ekipa, jednocześnie analizując błędy poprzedników. Okazuje się, że poprzedni generałowie byli dymisjonowani przez prezydenta Obamę, gdyż? nie pasowali medialnie do wizerunku zwycięskiej Ameryki. Robili dokładnie to samo, to znaczy grzęźli w bezsensownej wojnie, która przynosiła same straty, zwłaszcza ludzkie i nie potrafili jej wygrać. Ameryce potrzebny był showmen, który tę sytuację zmieni. Jednak to co zobaczył Michael Hastings nie napawało go optymizmem. Imprezy do białego rana, wspólne selfie generała z żołnierzami, pijackie orgie, bajońskie rachunki za ?masaż? w jednym z paryskich hoteli i dużo szumu medialnego kreowało nowego ?wodza? na celebrytę, ale czy przybliżało Amerykanów do zwycięstwa? Hastings pokazuje nam dymisje generalskie ? to co obecnie robi nowa władza w Polsce, wyszukiwanie donosów, haków, słabych punktów. Następcy zaś robią wszystko, aby utrzymać się w głównym nurcie i być ciągle na pierwszym planie. W końcu Hastings ma napisać o tym artykuł. Chce napisać prawdę, nie tyle po to, aby skompromitować nowego wodza amerykańskich wojsk w Afganistanie, ile po to, by pokazać, że jest to człowiek, który wcale niczego nowego nie zdziała, podobnie jak jego następca. Hastings napotyka jednak na opór przełożonych w swojej redakcji: McChrystal jest jak Patton. Dziki, szalony, ostro pije. MacArthur, Sherman, Grant. Dołączył do nich, do wielkich historycznych postaci. Jak więc można się w nim nie zakochać? Martin musisz po prostu dostrzegać to, co my w nim widzimy. Jak możesz nie mdleć z zachwytu na jego widok? Jak mógłbyś wreszcie nie zrobić mu laski z połykiem i nie napisać o nim absolutnie wiernopoddańczego tekstu? Tak mówili do Hastingsa jego szefowie. On napisał tekst o tym, co naprawdę działo się w zakulisowych rozgrywkach między dowódcami, o tym czym jest dzisiejsza armia amerykańska, kto nią dowodzi. Że są to ludzie, którzy według Hastingsa kompletnie nie rozumieją cywilów, żądając od nich jednocześnie nabożnej czci za przelewaną krew. Do tego zawsze chcieli zwycięstwa, nie kolejnej ?wietnamskiej porażki?. Irak a później Afganistan miały pachnieć zwycięstwem, miały być zwycięstwem, chociaż na papierze. Autor Wszystkich ludzi generała napisał coś innego. A tego wojskowi znieść nie mogli: 11 września w zamachach zginęło prawie trzy tysiące Amerykanów. Od tego czasu, w Iraku i Afganistanie zabitych zostało ponad sześć tysięcy amerykańskich żołnierzy, a ponad czterdzieści dwa tysiące zostało rannych. Do tego doliczyć należy blisko trzy tysiące żołnierzy wojsk sojuszniczych i tysiąc dwustu przedsiębiorców, pracowników organizacji humanitarnych i dziennikarzy. Piszą artykuł, myślałem o nich wszystkich. O bombach, o minach, o generałach, którzy porobili medialne kariery dzięki BinLadenowi. O prezydencie Obamie, który został wybrany na fali antywojennych protestów. Myślałem w końcu o surowej cenie, jaką pewnego dnia wystawi nam historia Książkę Michaela Hastingsa Wszyscy ludzie generała czyta się bardzo dobrze. To gotowy materiał na film, który zresztą niebawem trafi do naszych kin ( główną rolę ma zagrać Brad Pitt, film zaś ma nosić tytuł Warmachine). Czy ma ona jakieś wady? Chyba tylko taką, że obok otwartego egzemplarza książki, trzeba było mieć włączoną wikpedię ( w wersji angielskiej), żeby sprawdzać kolejne nazwiska, miejsca, daty. Było to konieczne, aby się nie pogubić w gąszczu informacji. Co mnie, Polaka uderzyło przy lekturze książki to fakt, że całość wydarzeń dzieje się w czasie katastrofy smoleńskiej. Autor ani słowem nie zająknął się nawet o tym fakcie, choć wspomina o wizycie w Warszawie, o chmurze pyłu nad Europą (wybuch wulkanu nad Islandią). To pokazało mi, że każde państwo żyje swoim życiem, że Amerykanów interesuje przede wszystkim interes USA. Dobra lekcja czytelniczej pokory. Sam Michael Hastings zapłacił za swoją książkę cenę najwyższą. Do dziś bowiem niewielu ludzi w USA wierzy w przypadkowość wypadku samochodowego dziennikarza ?The New York Times?, który zginął bardzo krótko po tym, jak jego książka Wszyscy ludzie generała ukazała się na amerykańskim rynku wydawniczym. Dziś, postaci opisane przez Hastingsa w książce, ludzie, których poprzedni prezydent USA zdymisjonował ( po artykule właśnie Hastingsa) pełnią wpływowe funkcje w otoczeniu nowego prezydenta Donalda Trumpa. Czy amerykański sen o potędze trwa dalej? Wciąż jesteśmy nim otumanieni? Maciej Samolej M. Hastings, Wszyscy ludzie generała. Szalona i przerażająca opowieść o tym, jak wygląda amerykańska wojna w Afganistanie, tłum. M. Gądek, wyd. ?Znak? Kraków 2017.