Zdaję sobie sprawę, że Kroniki od samego początku były ściśle związane z życiem prywatnym autorki. Akceptuję to, że bohaterowie dojrzewali i zmieniali się wraz z panią Rice. Jednak nie potrafię przeboleć tego, że Lestata i jego towarzyszy spotkał tak żałosny los. 245 stron, tyle potrzebowała Anne Rice by przekreślić swój dotychczasowy dorobek literacki i udowodnić czytelnikowi, że do tej pory wodziła go za nos.
Rice, jak nikt inny, potrafi (czy może powinnam napisać: potrafiła) oddać klimat epoki, jednak w tej książce opisy zdają się być co najmniej zbędne. Główny bohater nie jest fascynującym młodzieńcem, który wbrew własnej woli zostaje wciągnięty do świata mroku. Vittorio jest wręcz mdłą kopią Armanda, który pojawia się we wcześniejszych powieściach. Mimo to, nic nie razi tak, jak chrześcijańskie zabarwienie. Rice niszczy obraz wampira jako istoty tajemniczej, pięknej i pociągającej. W zamian za to, daje czytelnikowi demona, przerażającego sługę szatana, przed którym przestrzegał św. Augustyn.
Po przeczytaniu tej książki, nasunęło mi się jedno pytanie - Anne, dlaczego? I choć odpowiedź jest oczywista, to nadal nie mogę pogodzić się z faktem, że autorka nie była w stanie zwyczajnie zamknąć "mrocznego" rozdziału w swoim życiu, bez ingerowania w losy swoich podopiecznych. Wygląda na to, że jej nawrócenie jest zbyt potężne, by mogła pozwolić sobie na takie niedopracowanie. A szkoda, bo tym samym pozostawiła niesmak po fascynującej serii.