Przeważnie w powieściach obyczajowych jest tak, że autorzy nastawiają się na prezentowanie uczuć bohaterów, a kontekst, w jakim przyszło tym bohaterom istnieć, traktują nieco po macoszemu. Małgorzata Szyszko-Kondej tę tendencję odwraca: w jej powieści "Sześć córek" ważniejszy jest społeczno-polityczny zapis rzeczywistości niż faktyczne wrażenia bohaterek. Dzięki temu "Sześć córek" zamienia się nie tylko w ciekawą powieść, ale i w ważny głos pokoleniowy. Autorka wykorzystuje motyw znany z amerykańskich obyczajówek: umiera mężczyzna, który zostawił po sobie sześć córek w pięciu różnych rodzinach. Na łożu śmierci zobowiązuje swoją asystentkę do odnalezienia kobiet (z których najstarsza ma 60 lat, a najmłodsza 19) i przekazania im swojej ostatniej woli. "Sześć córek" to właściwie sześć migawek z sześciu różnych życiorysów - ale nie indywidualne doświadczenia bohaterek się tu liczą, a przestrzeń. Szyszko-Kondej odwołuje się do rozmaitych głośnych wydarzeń - między innymi śmierci papieża czy ataku na World Trade Center - tło czyni właściwym bohaterem powieści. Jednocześnie dba o to, żeby każda z bohaterek miała inny charakter i inne doświadczenia. Tworzy przez to mozaikę możliwości - pokazuje, jak doświadczenia pokoleniowe wpływać mogą na życiowe wybory. I za to "Sześć córek" warto docenić.