Książka, która stała się legendą, zanim Marquezowi udało się ją ukończyć. Piękna baśń o Ameryce Łacińskiej. Niesamowita i wciągająca. Fantastyczna. Napisana nie piórem chyba a czarodziejską różdżką. Niczym mityczna Arkadia... Otwierając tą książkę, wkraczamy w świat marzeń. Tu ludzie wygrzebują z ziemi złote monety, tylko po to, by polatać przez chwile na dywanie, tu duchowni lewitują w powietrzu. To tutaj wybuchają epidemie nagłego zaniku pamięci i bezsenności Tylko tutaj śmierć jest ludzką przyjaciółką, a gdy zabiera w końcu najstarszego z rodu Buendia, stratę jego rekompensuje deszczem kolorowych kwiatów... Powieść to zapis poczynań sagi rodziny Buendia i mitycznej osady– Mocondo, która z czasem staje się miastem. Mieszkańców poznajemy tutaj jako ludzi pierwotnych, mieszkających „gdzieś, na wygwizdowiu”, nie znających elektryczności, lunety i magnesu. Prawie całe Mocondo zasiedliła rodzina Buendia. Rodzina naznaczona dziwacznym piętnem samotności, spod którego nie sposób się wyrwać. Zaplatani w kazirodcze związki, i inne poplątane sytuacje nie mają drugiej szansy. „Plemiona skazane na sto lat samotności nie maja już drugiej szansy na ziemi”. Cała historia rodu Buendiów, rozwój Mocondo – to delikatny „historyzm maski”, dzieje kontynentu – Latynoameryki. Sam Marquez powiedział – "Historia Ameryki Łacińskiej - mówił zapytany o "Sto lat samotności" - też jest sumą niepotrzebnych zrywów ponad siły i dramatów z góry skazanych na zapomnienie. Zaraza zapomnienia szerzy się również między nami. Z biegiem czasu przestano wierzyć w masakrę robotników z plantacji należących do kompanii bananowej i zapomniano o pułkowniku Aureliano Buendii". Sto lat samotności to powieść naprawdę zasługująca na uwagę. Tak jak cała literatura iberoamerykańska. Marquez jest świetnym obserwatorem ludzkiej duszy. Mógłby być okulista od ludzkich dusz. Ta, dość grubaśna książeczka, jest niepowtarzalna, oryginalna. Rozbawiająca czytelnika do łez. Umiejscowiona gdzieś, gdzie nie istniej coś tak absurdalnego jak czas (który i przez nas, czytających, zostaje pominięty, albowiem książka wciąga!). Czytając, zastanawiałam się jaki kolor ma ta książka? Dalej nie potrafię odpowiedzieć na to pytania. Chyba fioletowy. Pełno tu samotności, z kolei miłości szukać by ze świecą. Co, paradoksalnie nie przeszkadza nam zarykiwać się do łez. Tą książkę trzeba znać. I tyle.