To moja pierwsza styczność z twórczością Marka Stelara i żałuję, że dopiero teraz sięgnęłam po książki tego autora. Nie mogę też zrozumieć dlaczego jest on tak mało znany. Skąd moje zdziwienie? Bo stworzył kryminał idealny. Rasowy i dojrzały, który totalnie podpasował mi stylem, kreacją bohaterów, narracją.
Historia osadzona częściowo w PRL-u i w czasach współczesnych. Mężczyzna stracony jako szpieg i zdrajca ojczyzny, osieroca dwóch synów. Jedna śmierć pociąga za sobą kolejne tragedie, niczym tytułowy rykoszet zbłąkanej kuli. Państwo rekwiruje im wszystko. Przepracowana i zgnębiona matka chłopców umiera na zawał, a jej rodzina nie zamierza podejmować się nad nimi opieki. Ostatecznie starszy syn trafia do poprawczaka, a młodszy do sierocińca. Pobyt tam na obu z nich wywrze ogromne piętno.
Po kilkudziesięciu latach komisarz Krugły i prokurator Michalczyk prowadzą śledztwo w sprawie morderstw trzech osób, które z pozoru nic nie łączy. Każda z nich ginie od strzałów, czterech w korpus i jednego w głowę. Prowadzący śledztwo sprawdzają różne hipotezy, ale każda kolejna okazuje się nieprawdziwa.
W którym miejscu obie historie znajdą punkt wspólny? Czy Krugłemu i Michalczykowi uda się odkryć motyw zbrodni i nić łączącą ofiary?
Błyskotliwie poprowadzona historia, którą czytałam z ogromnym zaangażowaniem. Realizm w opisywaniu peerelowskiej rzeczywistości i kreowaniu bohaterów z krwi i kości, których nie da się zaklasyfikować jednoznacznie jako dobrych, lub złych, to ogromny atut książki. Nie brak w niej również humoru i zabawnych dialogów. Wsiąkłam w tą opowieść zupełnie, a że to pierwsza część serii z Krugłym i Michalczykiem, już się cieszę na kolejne spotkania.