Zabierając się do pisania recenzji "Mitologii nordyckiej" Neila Gaimana, uświadomiłem sobie, że będę musiał przyznać się do moich trzech słabości.
Po pierwsze, ta książka to jedna z niewielu, a może i jedyna świadoma lektura, którą wybrałem bez jakiegoś większego zastanowienia. Na liście nowości zobaczyłem nazwisko i tytuł, a po pięciu sekundach pozycja wylądowała w koszyku. Oczekiwania miałem zatem wysokie, ale i byłem też pewien, że nie rozczaruję się tą książką.
Druga słabość, do jakiej muszę się przyznać, to moja ignorancja. Choć miałem taki zamiar, to nigdy nie sięgnąłem po poważną naukową pozycję traktującą o nordyckiej mitologii czy chociażby samych nordach. Swoją wiedzę czerpałem zatem z popkultury, szkolnej edukacji, innych książek oraz konwentowych prelekcji. Jestem zatem laikiem i nie wypieram się tego. Powiem nawet więcej - choć na mojej długiej liście książek do przeczytania widnieje kilka pozycji Gaimana, to "Mitologia nordycka" okazała się pierwszą przeczytaną przeze mnie książką jego autorstwa. Oglądałem jednak "Gwiezdny pył" na podstawie jego powieści, więc wydaje mi się, że jestem w stanie powiedzieć, z jakim typem wyobraźni mam do czynienia i co najważniejsze - potrafię ją zrozumieć, poczuć, przeżyć to co ona.
Autor z resztą sam we wstępie, tak jak i ja w tej recenzji, zwierza się z tego wszystkiego, czym dla niego są nordyckie mity i w jaki sposób chciałby je przedstawić - wczuwając się w ich pierwotne brzmienie. I wydaje mi się, że tutaj poniósł porażkę. W jego wersji mitów nie wieje wicher tak lodowaty jak oddech lodowych olbrzymów, ogień nie parzy tak mocno jak miecz Surtra, atmosfera nie jest ciężka od pieczonego mięsa i gęsta od mocnego miodu. To raczej zimny, ale przyjemny wiatr na twarzy, gdy siedzimy przy ognisku, smażymy kiełbaski i pijemy piwo. Ale zaraz! Przecież autor o tym także pisze we wstępie. W końcu chce, żeby jego wersje mitów funkcjonowały jako historie do opowiadania przy ognisku w gronie przyjaciół. Czy Gaiman nie zachowuje się tu trochę jak Loki w jednym z ostatnich mitów w tej książce? Na to pytanie musicie odpowiedzieć sobie sami, jak już ją przeczytacie.
Aha, prawie zapomniałem o mojej ostatniej słabości w związku z tą książką: naprawdę polubiłem Lokiego. Trudno jednak do końca mi się dziwić. Nordyccy bogowie w przekazie Gaimana wydają się tacy niemądrzy, żeby nie powiedzieć wprost, że są zwyczajnie głupi. Na ich tle Loki wyraźnie się wyróżnia - oszukuje, kręci, kombinuje i nawet gdy sam pakuje się w kłopoty, sam też potrafi się z nich uwolnić. Myśli. Inni bogowie nie lubią go, nie ufają mu, ale jednocześnie potrzebują. Gaiman świadomie stara się przekazać bardzo aktualną i dzisiaj prawdę: choćby na świecie było bardzo dużo światła i dobra, i tak zawsze istnieć będzie ciemność i zło. "Dobrzy" bogowie bardzo często korzystają z pomocy Lokiego. Zwykle nie chcą brudzić sobie rąk. Thor wychodzi z założenia, że najpierw trzeba sprawdzić, czy zaistniała sytuacja nie jest przypadkiem winą syna Laufey, a jeśli nie - trzeba mu zostawić opracowanie i wykonanie całego planu aż do momentu, gdy on, bóg gromów, będzie mógł w coś uderzyć Mjollnirem i ostatecznie rozwiązać problem. W świecie nordyckiej mitologii dobro wykorzystuje zło, a bohaterowie często zachowują się jeszcze gorzej niż ich antagoniści i to ku tym ostatnim często kierowały się moje sympatie.
No dobrze, wciąż nie wiecie, dlaczego uważam moją sympatię do "tych złych" za słabość? Dlatego, że zareagowałem dokładnie tak, jak zaplanował autor. Dałem się złowić. Świadomie tak rozłożył akcenty i zaplanował fabułę, aby nie dało się Lokiego nie polubić. To on najpełniej reprezentuje tragizm nordyckiej mitologii i jej bogów, który można streścić jednym słowem: Ragnarök.
I wiecie co? Wcale nie żałuję, że dałem się złowić.
Opinia bierze udział w konkursie