Ach ten Mistrz! I ta Małgorzata! Właściwie bardziej Małgorzata, bo Mistrz zawsze mnie nieco irytował. Z jednej strony kocham go za bezwarunkowe oddanie Małgorzacie - opuszcza ją, bo nie może się zgodzić, by żyła z człowiekiem "złamanym". Z drugiej - zawsze podejrzewałam, iż ciut mocniej kocha swą powieść. Przyznać jednak szczerze muszę, iż rozumiem: powieść Mistrza o Jeszui i Poncjuszu Piłacie to dzieło życia; historii tej Mistrz oddaje całego siebie. Kiedy więc podlegający stalinowskim wytycznym krytyk literacki miesza je z błotem, Mistrz zdaje sobie sprawę, że w świecie opanowanym przez terror, ślepe posłuszeństwo, wszechobecny strach, a przede wszystkim przez Józefa Stalina, artystą być nie można. Przygnieciony więc klęską, świadomy, że musi ratować Małgorzatę przed swą rozpaczą, oddaje się "pod opiekę" lekarzy zakładu psychiatrycznego. I ach! - ta Małgorzata! Piękna, choć wcale nie widzę jej twarzy. Piękna, bo mocna, oddana, wierna, jedyna taka. Ile potrafi znieść, ile zaryzykować, by odzyskać swojego Mistrza! Historia Mistrza i Małgorzaty to jedna z najpiękniejszych opowieści o miłości. Ale to opowieść nie zwykła, banalna, sentymentalna - słowem: nie cukierkowe love story z happy endem - tylko historia z rozmachem, która wstrząsa posadami świata i wzrusza samego Szatana, choć jemu akurat nie wypada się do tego przyznać. I sam Szatan pokaże tu swe nieznane oblicze: karze tych, którym się należy, i nagradza tych, którzy na nagrodę zasługują. Czyż można by przypuszczać, że to Szatan, nie Bóg, stanie się nadzieją dla bezgranicznie zakochanych? Zły pokaże swą "ludzką", choć demoniczną twarz. Wyszydzi sowieckich prominentów, zakpi ze służalczych ludzi kultury, pobawi się kosztem zdeprawowanych, bo posłusznych władzy, literatów, wywróci świat moskiewskiej "kultury" do góry nogami, chociaż - paradoksalnie - właśnie wówczas znajdzie się on na swoim miejscu. I ta cudowna podróż w Bułhakowską interpretację spotkania Jezusa z Poncjuszem Piłatem. I jeden, i drugi zyskuje nową tożsamość. Jeszua staje przed czytelnikiem pozbawiony boskości, cały utkany z człowieczeństwa i bynajmniej nie spieszący się na krzyż. Poncjusza nam nawet żal: to samotny, wzbudzający wyłącznie strach rzymski namiestnik, wysłany do miejsca, którego nie znosi, by wykonywać czynności, których wcale nie chce. Pozbawiony miłości, cierpiący notorycznie na ból głowy, udawać musi kogoś, kim nie jest. I dopiero spotkanie z Jeszuą uświadamia mu, jak bardzo jest nieszczęśliwy i jak bardzo brak mu kogoś, kto by okazał zrozumienie. A gdy w końcu spotyka taką osobę - Jeszuę właśnie - staje przed najtrudniejszym wyborem w swoim życiu. Całej tej wielobarwnej, baśniowej opowieści towarzyszy fantastyczny, kipiący od ironii i sarkazmu, pełen czarnego humoru obraz totalitarnej Moskwy z lat trzydziestych XX wieku. To moje kolejne spotkanie z dziełem Bułhakowa, a jednak za każdym razem mam wrażenie, że czytam je na nowo. Tak właśnie przejawia się geniusz tej powieści - każde kolejne podejście pozwala wniknąć głębiej, dostrzec niuanse, które wcześniej przeszły koło nosa. To jedna z tych pozycji, która ma w sobie wszystko, by zapewnić sobie nieśmiertelność.
Opinia bierze udział w konkursie