Książkowe bestsellery z tych samych kategorii

Mam na imię Lucy (twarda)

książka

Wydawnictwo Wielka Litera
Oprawa twarda
  • Dostępność niedostępny

Opis produktu:

Gdy Lucy trafiła do szpitala, wszyscy spodziewali się, że czeka ją jedynie prosty zabieg. Jednak po operacji jej stan gwałtownie się pogorszył - zamiast wrócić do domu po kilku dniach, Lucy utkwiła w szpitalu na długie miesiące.

Pewnego dnia do jej pokoju wchodzi niespodziewany gość: matka, z którą Lucy od wielu lat nie miała kontaktu. Kobiety próbują odtworzyć łączącą ich kiedyś więź, rozmawiając o ludziach, których Lucy znała w dzieciństwie. Prawdziwą siłą powieści jest jednak to, co niedopowiedziane - przestrzeń między słowami Lucy wypełnia własnymi wspomnieniami o dorastaniu w małym miasteczku w Illinois, wśród rodzinnych tajemnic i konfliktów; o coraz bardziej rozchwianym małżeństwie; wreszcie, o drodze do zostania pisarką.



Elizabeth Strout dowiodła po raz kolejny, że jest mistrzynią w tworzeniu niezapomnianych postaci. Jej opowieści otwierają się przed czytelnikiem w sposób, który wydaje mu się znajomy i może się z nimi utożsamiać, ale wtedy Strout uderza i można jedynie przyklasnąć w zachwycie nad jej talentem.

The Post and Courier


Z pozoru to tylko opowieść o kobiecie, która walczy z chorobą i próbuje odnowić relację ze swoją matką. Ale tak jak w każdej z poruszających, wnikliwych powieści Strout, jest w niej wiele, wiele więcej: złożona przeszłość, teraźniejszość, która się powoli rozpada, przepaści między najbliższymi ludźmi, niemożność dostrzeżenia tego, co jest tuż przed naszymi oczami. "Mam na imię Lucy" napisana jest z perspektywy uderzająco oszczędnego pierwszoosobowego narratora, czym różni się od wyszukanej wszechwiedzy narratorów najbardziej znanych powieści Strout "Amy and Isabelle" czy "Olive Kitteridge". To eksperyment udany - czytelnicy i recenzenci nie ustają w zachwycie nad tym, jak łagodnie i niecierpliwie ten głos ich przyzywa. W książce pojawiają się tematy dobrze znane z innych powieści Strout: problem ze zrozumieniem przeszłości i znalezienia swojego miejsca w nieprzystępnym świecie, nieznośnie bliskie, ale i nieznośnie bolesne relacje matek i córek oraz jak tragedie jednego pokolenia są przekazywane na kolejne.

New York Times


Czytając "Mam na imię Lucy" często przywoływałem w myślach Hemingwayowską regułę, by pisać "najprawdziwsze zdanie, jakie znasz". "Od czasu do czasu - mówi Lucy - widzę dziecko płaczące w wielkiej rozpaczy i myślę, że to najprawdziwszy dźwięk, jakie dziecko może z siebie wydać." Odgłos tego płaczu pobrzmiewa przez całą niezwykle sugestywną powieść.

Wall Street Journal


Powieść zachwycająco prosta i powściągliwa... Czuje się, że niektóre książki, bez względu na ich związek z rzeczywistymi wydarzeniami, są prawdziwe. Jakby jakaś delikatna siła przeniosła nas w miejsce, gdzie rzeczy, o których trochę wiedzieliśmy, ale nie potrafiliśmy ich wyrazić, zostały nam wreszcie wytłumaczone. Czujemy ulgę, czujemy się zrozumiani, prawdziwsi nawet. Myślimy sobie wtedy: to właśnie to. Tak wygląda życie. Nazywam się Lucy Barton oddaje znane powszechne napięcia - rodzina, choroba, pieniądze - spokojnie i trafnie. To prawdziwa powieść.

NPR


W swojej oszczędnej i olśniewającej książce "Mam na imię Lucy", Elizabeth Strout elegancko zgłębia przepaść między tym, co się mówi, a tym co się czuje, gdy córka i jej oziębła matka nieśmiało odbudowują relację. …. U Strout (pamiętacie "Olive Kitteridge"?), niedopowiedzenia potrafią niszczyć. W Lucy Barton nieotrzymany pocałunek, tak jak nigdy nie wypowiedziane słowa "kocham cię" lub spojrzenie w stronę okna, odsłaniają życie pełne skrywanych uczuć. Tymczasem, mimo zewnętrznego chłodu, postać matki jest zbyt subtelnie napisana, zbyt delikatna, by ją potępić. Dzielimy z Lucy współczucie, gdy rozmyśla o tym, jak przerażająca dla matki musiała być ta pierwsza wizyta w Nowym Jorku. I kiedy matka, w rzadkich chwilach szczerości, przeprasza za swoje porażki, rozumiemy odruch Lucy, by je zbagatelizować. Ostatecznie nie chodzi o to, by Lucy wymazała ból z czasów dzieciństwa, ale by nauczyła się go akceptować, jako część siebie. "Trzymam się tego mocno, bardzo mocno, z każdym skurczem bijącego serca: To jest moje, to jest moje, to jest moje"

Oprah.com


Tytuł oryginalny:"My name is Lucy Barton"
Tłumacz:Bohdan Maliborski
S
Szczegóły
Dział: Książki
Wydawnictwo: Wielka Litera
Oprawa: twarda
Okładka: twarda
Wprowadzono: 18.05.2016

RECENZJE - książki - Mam na imię Lucy

4.6/5 ( 11 ocen )
  • 5
    9
  • 4
    1
  • 3
    0
  • 2
    1
  • 1
    0

czytanie.na.platanie

ilość recenzji:1009

19-12-2019 13:23

Zakochałam się. Proza Elizabeth Strout skradła moje serce i udowodniła, że niepotrzebne są finezyjne zwroty, by zawrzeć taki ogrom emocji. Wystarczą proste słowa, zwykłe sytuacje, podane tak, że aż coś w środku skręca.

Jak bardzo nasze dzieciństwo ma wpływ na to kim jesteśmy, jak sami się postrzegamy?

Nowy Jork, połowa lat 80-tych. Lucy, matka, żona i początkująca pisarka, przebywa w szpitalu z powikłaniami po usunięciu wyrostka. Odwiedza ją tam matka, co przywodzi wspomnienia o małej miejscowości w Illinois, domu rodzinnym, wychowaniu twardą ręką w biedzie i ostracyzmie.

Tak wyraziście, tak bardzo wprost i trafnie bohaterka mówi o uczuciach, które drążą jej duszę.

To opowieść o zwykłym życiu i zwykłych ludziach kochających, cierpiących, nieidealnych. O próbie zmierzenia się z bolesnymi wspomnieniami z dzieciństwa, zrozumienia własnych emocji.

Mam na imię Lucy... Tytuł przywiódł mi na myśl skojarzenie z grupą wsparcia, której uczestnik po przedstawieniu się zaczyna snuć swoją opowieść. Czy taki był cel? Wylanie wszystkiego co leży na duszy i gniecie? Wszystkiego z czym trudno się pogodzić, co trudno zrozumieć i wybaczyć?

Polecam ogromnie!

Michał Lipka

ilość recenzji:1

brak oceny 12-11-2016 16:31

PISAĆ BY LUDZIE NIE BYLI SAMOTNI

Taki cel przyświecał bohaterce niniejszej powieści, kiedy odkrywszy uroki literatury sama zaczyna marzyć o pisaniu. I taka jest właśnie ta powieść. Powieść o samotności, ale i z samotnością walce. O byciu między ludźmi, ale nie byciu z nimi. O alienacji, ale także odnowieniu więzi i odnalezieniu się z innymi. Bo w końcu książki są po to, by ludzie nie byli samotni.

Lucy trafia do szpitala. Prosty zabieg usunięcia wyrostka robaczkowego pozornie się udaje, ale ze zdrowiem kobiety zaczyna źle się dziać. Bakteria? Być może, ale nikt nie jest w stanie jej zidentyfikować. Zanim udaje się jej pomóc, Lucy spędza w szpitalu dziewięć tygodni. Z dnia na dzień ułożony pisarka i matka traci siły i kilogramy, a uczucia wypełniające ją i jej bliskich zmieniają się diametralnie. I wtedy przy jej łóżku zjawia się matka. Trudne relacje między nimi dwiema nie odzwierciedlają się w wymianie banalnych plotek i opowieści o znanych im ludziach, ale w Lucy powracają wspomnienia. Wspomnienia ciężkiego dzieciństwa, kiedy mieszkali w domu na kształt garażu, kiedy ogrzewać musiała się w szkole, a nauczycielka potrafiła powiedzieć, że bieda nie tłumaczy braku dbania o higienę. W owych czasach chodziła spać głodna, a chleb z melasą był właściwie jedyną żywnością. Jednakże to w tych trudnych warunkach odkryła miłość do literatury i zahartowała się, i teraz, kiedy trudne chwile wróciły, znów odkrywa dawno zapomniane emocje i uczucia, odbudowując relacje z matką. Czy trwale?

?Mam na imię Lucy? to powieść bardzo stonowana, delikatna wręcz bym rzekł. Skromna. Prosta. A jednak w tym wszystkim tkwi wielka siła, bo życie jest właśnie takie, jak ta książka. Nie ma fajerwerków, nie ma nadmiaru wielkich słów, pozostają tylko małe prywatne tragedie i takie same zwycięstwa. Oraz traumy, które cieniem kładą się na naszej przyszłości. Elizabeth Strout opowiada o tym spokojnie i wyważenie, jakże często między wierszami. Jej styl nie jest kwiecisty, za to czuć w nim wielkość autorki. Tak, jak to często bywa w przypadku klasyki literatury.

Co najważniejsze w ?Lucy?? nie brak także emocji. Początkowe sceny, w których dzieci martwią się o mamę na granicy lęku przed nią, pokazują przejmującą prawdę. I ta prawda pozostaje z nami do samego końca, urzekając, ale ani przez chwilę nie nudząc.

Podsumowując: warto. Nie czytałem wcześniej żadnej z książek Strout, ale po lekturze ?Na imię mam Lucy? wiem jedno - jeszcze nie raz sięgnę po jej powieści, bo warto poświęci na nie swój czas. Dlatego polecam je Waszej uwadze, jeśli macie ochotę na coś ambitnego, a zarazem nieciężkiego.

Magdalena Borkowska

ilość recenzji:326

brak oceny 25-06-2016 16:47

Bardzo chciałam zachwycić się najnowszą powieścią Elizabeth Strout. I odnalazłam w niej wiele pięknych elementów, które mnie oczarowały, czasem wzruszyły, ale zachwytu, jaki towarzyszył "Olive Kitteridge" - nie było. Niewątpliwie największą zaletą powieści "Mam na imię Lucy" są powściągliwość i niedopowiedzenie. Lucy Barton, dojrzała pisarka, po latach oddalenia, spędza 5 dni z matką u swego boku. To czas na potwierdzenie swej miłości do niej i odnalezienie dowodu, że i matka kocha. Za naszą bohaterką tragiczne dzieciństwo, o którym wiemy zbyt mało, by tak naprawdę je ogarnąć. Lucy tak niewiele nam mówi: trochę opowieści o latach spędzonych w zimnym garażu, wspomnienie biedy i ciężkiej ręki rodziców, jakaś ulotna myśl o nienazwanym, niewypowiedzianym "Tym Czymś". Lucy skupia się na relacji z matką, którą kocha i której miłości tak pragnie. Po drodze kilka słów o pladze AIDS w latach 80., trochę o niemieckich przodkach jej męża i wojennej traumie ojca. Nic, z czego moglibyśmy utkać całość. Ale to nie zarzut. Przeciwne. Sama Lucy mówi na przykład, iż to przecież nie opowieść o jej małżeństwie, więc tego tematu unika. Jednocześnie jednak mam nieodparte wrażenie, że z tych czarujących skrawków powieści, nie wychodzi równie urokliwa całość. Mam poczucie pewnego niedosytu i to nie tego, który czuć, gdy historia "niezamknięta" -a takie przecież lubię - ale zwyczajnie, tego literackiego, czytelniczego... Mimo tego, a może właśnie dlatego - zachęcam do przeczytania! :-)Każdy przecież mierzy swoją miarą :-)