Wypadałoby najpierw opowiedzieć wam o czym mówi książka Marie Lu. Akcja toczy się w Kenettrze, jednej z Morskich Krain. Wiele lat temu tajemnicza zaraza zdziesiątkowała mieszkańców Kennetry, a tych, którzy przeżyli chorobę naznaczyła bliznami i znamionami. Zakażeni, którzy przetrwali zostali nazwani malfetto. Zepchnięto ich na margines społeczeństwa, odebrano wiele praw, skazano na życie w strachu przed Inkwizytorami. Niektórzy oprócz blizn otrzymali jednak cos jeszcze: niesamowite moce, określane przez ?zwykłych? ludzi jako Mroczne Piętno. Jedna z ocalałych jest Adelina Amouteru ? kupiecka córka i główna bohaterka książki. Dziewczyna jest święcie przekonana, że nie posiada Mrocznego Piętna. Myśli, że jedynym śladem po zarazie jaki jej pozostał, są srebrzyste włosy i pusty oczodół? jednak w wyniku szokujących wydarzeń odkrywa, że posiada niezwykłą moc. Adelina ma w sobie Mrok. Czy uda jej się go okiełznać? Jak wykorzysta swoje moce? Czy z jej pomocą malfetto odzyskają przysługujące im prawa? Już mnie chyba znacie ? buzia na kłodkę. Czytajcie, a się dowiecie!
Z góry Was uprzedzam, to będzie dziwna recenzja. Mam cholernie mieszane uczucia.
Może zacznę od samego pomysłu. Marie Lu spisała się. Książkę pochłaniałam, tam naprawdę nie ma ani pół strony nudy. Akcja jest wciągająca, ciekawi, człowiek zapomina co się dzieje dookoła. Ostatnie rozdziały zupełnie mnie zaskoczyły, wkurzyły, spodobały mi się, i byłam na nie wściekła?. Nie mogę wyjaśnić czemu, to byłby spoiler wszechczasów, ale zdradzę wam jedno ? spodziewajcie się najbardziej niespodziewanego. Epilog, a dokładniej jego ostatnie akapity sprawił, że nie mogę doczekać się przeczytania kolejnego tomu.
Ale jest w tym wszystkim haczyk. Marie Lu troszkę namieszała? ba! Mocno namieszała z narracją, przez co o ile historia niezwykle wciąga, to skakanie z czasu teraźniejszego, do przeszłego, i z powrotem wybija człowieka z rytmu. Już tłumaczę, bo po tym zdaniu pewnie figę zrozumieliście. Widzicie, całą historia jest opowiadana głownie z perspektywy Adeliny, i te rozdziały są pisane w narracji pierwszoosobowej, w czasie teraźniejszym. Jednak kilka rozdziałów widzimy oczami innych bohaterów, i tu narracja nie jest już pierwszoosobowa, lecz trzecio osobowa. Ponadto w rozdziałach często pojawiają się retrospekcje, które pisane są w czasie przeszłym, lecz niektóre fragmenty wspomnień niespodziewanie znów są opisywane w czasie teraźniejszym. Taki lekki misz-masz, który potrafi zirytować. Mnie irytował, jednak nie na tyle, abym odłożyła Malfetto. Co to, to nie!
Jeśli chodzi o bohaterów, to tu też mam mętlik w głowie. Adelina mnie zachwyciła, dawno nie czytałam o tak ciekawej postaci. Nareszcie bohaterka nie jest idealna, nareszcie nie jest dobrą duszyczką o gołębim serduszku, nareszcie nie jest typową ślicznotką. Główna bohaterka Melfetto w wyniku zarazy straciła oko, a także barwę włosów, które dotychczas były kruczoczarne, a teraz lśnią srebrzyście, są niemalże białe. Jej historia jestpełna cierni i kamieni, dziewczyna miała chore dzieciństwo, co wpłynęło na całe jej życie. Moc, którą posiada dziewczyna jest tak fascynująca, ze mogłabym czytać o niej bez końca. Nie zdradzę Wam o co chodzi, bo to by było brzydkie posuniecie z mojej strony, ale to naprawdę jest coś ekstra, coś, z czym jeszcze się nie spotkałam w książkach. Sama Adelina nie jest nudna i, co mnie mile zaskoczyło, nie jest taka znowu do końca dobra. Ona jest wyjątkowa. Wyróżnia się na tle tych wszystkich ratujących świat bohaterek. Autorce należą się gromkie brawa, za wykreowanie tak ciekawej postaci?. I opiernicz, za zaniedbanie pozostałych bohaterów! W książce pojawia się kilkoro osób obdarzonych Mrocznym Piętnem, ale Marie Lu traktuje je po macoszemu. Są, bo są, nie wiemy o nich zbyt wiele. Mam nadzieję, że w następnych częściach się to zmieni.
Powyższy minus nie dotyczy jednak trzech mniej lub bardziej cudownych mężczyzn występujących w powieści. Nie kochani, nie obawiajcie się. Nie ma tu żadnych miłosnych trójkątów, czy czworokątów (a właśnie tego się spodziewałam po opisie i informacjach z okładki). Nie będę się rozwodzić nad każdym z osobna, bo brakłoby mi literek. Jednego z nich polubiłam od pierwszych stron z jego udziałem. Drugi musiał zasłużyć sobie na moją sympatię, ale gdy już mu się to udało, to razem z sympatią zgarną serducho Q, a trzeci? Cholera, trzeci nadal jest dla mnie zagadką, i mam przeczcie, że Marie Lu w kolejnym tomie pokaże, na co ją stać, i zaskoczy mnie dalszymi losami tej postaci.
Co jeszcze? Oh, tak! Mam kolejny plusik. Wiecie, na ogół jak w książce ktoś przeciwstawia się władzy, to działa potajemnie, wiedzą o tym tylko wybrańcy, i tylko oni biorą w tym udział. Tu tego nie ma. W Malfetto spiskowcami są nie tylko bohaterowie obdarzeni Mrocznym Piętnem, ale też zwykli ludzie, którzy im pomagają i ich wspierają. To było ciekawe, oryginalne. W końcu szarzy obywatele książkowego świata też mają coś do powiedzenia, prawda?
Malfetto nie jest zdominowana przez miłość. Wątek romantyczny jest niemalże niewyczuwalny, pojawia się rzadko, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Te kilka scen z serduszkami zupełnie wystarczyły mi, abym pokochała wybranka Adeliny, ale o dziwo nie to najbardziej przyciągało moją uwagę.
Pierwszy raz od bardzo dawna wolałam skupić się na wątku nieromantycznym, jakim była przemiana Adeliny, poznawanie przez nią własnej mocy i nauka władania nad Mrokiem. To było coś? Kurcze, coś obłędnego! Pożerałam opisy jej ćwiczeń, a gdy wyruszyła wraz z pozostałymi na akcję, gdzie dała pełen popis swoich zdolności byłam pod ogromnym wrażeniem. Cholera, nie mogę wam tego wyjaśnić nie robiąc spoileru, ale? Marie Lu odwaliła kawał dobrej roboty! Ja ten Mrok widziałam, otaczał mnie i spowijał jak kokon, zaciskał się wokół mojej klatki piersiowej, przepływał między stronicami książki? Czułam to, co przeżywała Adelina, wchodziłam w jej skórę, i z zapartym tchem poznawałam coraz to nowsze, zaskakujące zdolności dziewczyny.
Kurczę, nie jestem pewna ile z tego da się zrozumieć. Wybaczcie, ale miałam problem z tą książką, bo niby miała minusy, ale plusy były jeszcze większe. Drażniła mnie i zachwycała jednocześnie.
Podsumowując: Malfetto jest pełne sprzeczności, ale tak czy siak gorąco polecam wam tę książkę! Gwarantuje, ze nie będziecie się przy niej nudzić, odpoczniecie od schematów, miłostek i przeciętności? a jeśli jesteście idealistami, to i ciśnienie sobie podnieść możecie :D