Mam mieszane uczucia. Niby spodziewałam się: inności, irracjonalizmu, oniryzmu, przekraczania granicy realności, a jednak... Nie wiem, czy nie ten nastrój, czy zwyczajnie: za dużo, za mocno, za lekko trzymało się ziemi. Z jednej strony, to, co bardzo ludzkie: samotność Kafki, poszukiwanie swojej tożsamości, odkrywanie własnej seksualności, dojrzewanie; wielka i utracona miłość pani Saeki, jej zamknięcie się na życie - trzymało, ciągnęło, sprawiało, że czytałam, chociaż nie zawsze ochota była. Intrygująca historia pana Nakaty, który tak naprawdę uczy młodego, przypadkowego towarzysza podróży istoty życia i odkrywa przed nim jego wartość. Niebanalna postać pana Oshimy, homoseksualnego transseksualisty z kobiecym ciałem... Tak. To mocne strony tej powieści. Ale poza tym jednak książka momentami nuży, ciągnie się niemiłosiernie. Nie wiem... Mam wrażenie, że siła książki gdzieś po drodze powoli ginie. Nie to, że nie ma odpowiedzi, bo w zasadzie są takie, jakie sam odkryjesz. Nie to, że sen, mara, niebyt, a rzeczywisty i namacalny. Murakami przekracza granice tego, co tak chętnie u niego nazywamy realizmem magicznym. Murakami "popłynął", "poszybował". Wzniósł się ponad to, co magiczne i ociera się o to, co fantastyczne: dla mnie - to znaczna różnica. Brakło mi więc momentami tej delikatnej, urokliwej, subtelnej "magii", w nadmiarze za to dostałam fabuły rodem z science fiction. Zabrakło też, chociaż nie wiem, czy można potraktować to jako zarzut, wschodniego klimatu. Nie czułam Japonii i nie widziałam jej. "Kafka nad morzem" to zdecydowanie jedna z oryginalniejszych powieści o odkrywaniu siebie oraz budzącej się w młodym człowieku świadomości sensu własnego istnienia i roli losu? ludzi? przeznaczenia? w naszym życiu.