Lucyna i Tadeusz, sympatyczna para w średnim wieku wybiera się do Irlandii, by połączyć przyjemne z pożytecznym: ona pragnie odwiedzić dawno nie widzianą przyjaciółkę Martę mieszkającą w miasteczku New Ross, on zbiera materiały do cyklu artykułów na temat wierzeń celtyckich, a poza tym - jako wielbiciel "Ulissesa" - marzy o uczestnictwie w Bloomsday, dublińskim święcie Jamesa Joycea.
Lucyna, miłośniczka wszelkich tajemniczych historii, z uwagą przysłuchuje się opowieści przyjaciółki o wydarzeniach sprzed stu lat, kiedy mieszkająca w tym domu młoda dziewczyna, Jane, zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Podejrzanego o morderstwo chłopaka, który bezskutecznie zabiegał o jej rękę - osądzono i choć nie udowodniono mu winy, skazano na śmierć. Ciała dziewczyny nigdy nie odnaleziono.
Zaintrygowani przyjaciele postanawiają rozwiązać tę zagadkę - zwłaszcza, że córka gospodyni, Małgosia i jej znajomy Roger mają dostęp do starych dokumentów sądowych i rodzinnych opowieści przekazywanych z pokolenia na pokolenie, które mogą rzucić światło na sprawę zniknięcia Jane.
Niestety, niespodziewanie Małgosia znika, a tropów prowadzących do rozwiązania tajemnicy jej zaginięcia jest wiele. Podejrzany jest sąsiad, który miał z dziewczyną na pieńku, handlarze żywym towarem, nawet Roger. Policja i lokalny jasnowidz są bezradni, a czas płynie...
"Jestem blisko" okazało się niezwykle udanym połączeniem powieści kryminalnej z obyczajową wzbogaconych elementami komediowymi i paranormalnymi. Lektura tej książki była dla mnie prawdziwą przyjemnością, głównie za sprawą przykuwającej uwagę fabuły oraz podsycającej ciekawość atmosfery stanowiącej przebojowy melanż niepokojących snów, irlandzkich legend, nawiedzonych miejsc, mrocznych ruin, zamków i celtyckich cmentarzy, czyli elementów nadających niepowtarzalny charakter zielonej wyspie. Ciekawie wykreowane sylwetki bohaterów dopełniły dzieła: domorosły spirytysta pan Władysław i jego pełna wigoru żona zwana przezeń Misiaczkiem tworzą bardzo zabawną parę, która wnosi do powieści mnóstwo humoru, a niejednokrotnie daje wyraz typowo polskiej mentalności prowokując komizm słowny i sytuacyjny, któremu nie sposób się oprzeć. Wielki urok bohaterów polega na tym, ze choć wyraziści, są zarazem zwyczajni, swojscy i nie sposób ich nie polubić.
Także fabuła nie pozostawia wiele do życzenia - wciąga od pierwszych stron, jest dynamiczna, wartka, podąża się za nią bez problemu - i z niecierpliwością, a to za sprawą niewyjaśnionej tajemnicy sprzed stu lat, na którą nakłada się sprawa całkiem współczesnego zniknięcia jednej z bohaterek. Finał powieści nieco mnie rozczarował swoją prostotą, choć z drugiej strony dobrze się stało, że autorka zachowała umiar w szafowaniu zjawiskami paranormalnymi, gdyż przydało to fabule wiarygodności. Lekki niedosyt jednak pozostał.
Powieść Lucyny Olejniczak to idealna, niezobowiązująca rozrywka na ponure jesienne popołudnie; książka, choć pogodna, pełna uroku i humoru doskonale współgra z zaokienną szarugą, głównie za sprawą atmosfery przesiąkniętej celtycką magią, nostalgicznymi irlandzkimi przestrzeniami, niepodrabialnym klimatem pubów i starych, opuszczonych cmentarzy oraz niewyjaśnionej tajemnicy naznaczonej tragedią sprzed stu lat. Serdecznie polecam!