Rozumiem zamysł autora. Wyśmiać, a może nawet wyszydzić wszystko, co się pod rękę nawinie. Począwszy od smakoszy poświęcających cały swój zapał na przyrządzanie niezwykłych potraw, przez miłośników Toskanii i wiejskich chałup oraz odludzia, a skończywszy na show biznesie i to naprawdę bardzo szeroko pojętym. Oberwie każda dziedzina sztuki. Tak, literatura też. Tyle, że w ferworze dbania o to by nikogo nie pominąć, pisarz zapomniał, że książka powinna być jeszcze ciekawa. Ile razy można się zaśmiewać czytając przepis na mątwę nadziewaną wędzonym kotem lub zastanawiając się nad cierpieniem ziemniaka, gdy jest obierany? Po pewnym czasie gagi się starzeją i robią po prostu nudne. Powieść można przekartkować na plaży, w piękny leniwy dzionek, lecz naprawdę nie jest to lektura roku. Ani nawet miesiąca. A Fernet Branca to jedna z niewielu nazw, która rzeczywiście istnieje i określa to, co spożywali bohaterowie.