Książka pt. "Demony" jest to dwanaście opowiadań. Antologia to przede wszystkim nieprzewidywalność i różnorodność. Czytając teksty wielu autorów, nigdy nie można być do końca pewnym, jaki poziom utrzyma książka, w której takie publikacje się znajdą. Wysoki, niski, średni? Trudno powiedzieć. Zazwyczaj poprzeczka chwieje się i raz wznosi, a raz opada. Spotkać można kilka dobrych historii nadających świeżość całej książce. Częściej jednak natykamy się na zbiór średnich i gorszych tekstów, które przyćmiewają te lepsze i zniesmaczają całość. W jaki sposób prezentują się „Demony”, czym mogą zaskoczyć, a czym zgorszyć, zaraz objaśnię.
„Demony”, wydane przez Fabrykę Słów, przenoszą nas do różnych miejsc, czasów i światów. W książce spotkać możemy duchy, stwory, diabły, archeologów, bandytów, a nawet papieża. Każde opowiadanie tworzy własny klimat. W „Obolu dla Lilith” Jarosław Grzędowicz otacza nas mrocznym krajobrazem półsnu, do którego większość śmiertelników nie ma dostępu. A zaraz potem Jacek Komuda i Maciej Jurewicz prezentują nam zabójczą telewizję i wszystkim znaną manię zmieniania świata pod własne dyktando. Od czasu do czasu pojawia się krew, śmierć i prastare wierzenia. Spotykamy się z rodziną, której nie można się wyprzeć, bowiem „Więzy Krwi” to rzecz nadrzędna. Do tego nie braknie archeologicznych wykopalisk i miejscowych pijaczków, sprzedających informacje za kilka butelek miejskiego wina.
„Demony” nie są zbyt dobrą antologią. Na dziesięć opowiadań zamieszczonych w tej książeczce, jedynie dwa to solidnie napisane teksty. Pierwszym z nich jest „Obol dla Lilith” Jarosława Grzędowicza, które można nazwać oryginalnym i naprawdę ciekawym. Drugie miejsce zajmuje tekst Pawła Siedlara „Brzytwą, kochanie, brzytwą”. Jest to historia o duchu prześladującym parę kochanków, która przyczyniała się do utraty jego poprzedniego materialnego wcielania. Tekst doskonale ukazuje satysfakcjonującą i przemyślaną zemstę. Obydwa opowiadania mają to coś, co przyciąga i zwraca naszą uwagę, zaciekawia. Cała reszta to przeciętne, w większości nudne historie, wypełniające książkę. Warto dodać, że tekst Jacka Piekary „Sierotki” w „Demonach” wypada gorzej niż w „Mieczu Aniołów”, a to ze względu na brak kontekstu. Samotnie prezentuje się średnio, natomiast w inkwizytorskiej całości jest o niebo lepiej.
Problem z utrzymaniem dobrego poziomu zapewne wiążę się z dosłowną interpretacją słowa „demon”. Autorzy nie wysilają się zbytnio na kreację czegoś oryginalnego i zaskakującego. Wykorzystują jedynie stereotypy, czyli diabły z rogami i inne paskudne istoty, przez co kolejne teksty to tylko powtórka z rozrywki. Wyjątkiem i ostatnim tekstem dość przyzwoitym jest „Zoya” Evy Snihur, która chyba jako jedyna zaklęła demona w normalności. Reszta to typowe historie fantasy, traktujące o tym, jak ludzie giną z ręki pozaziemskich stworów.
Bardzo miło się czyta. Polecam!