Dan Brown to supergwiazda na scenie książkowej ostatnich lat. Jak każda gwiazda budzi kontrowersje. Najbardziej znaną jego książką jest z pewnością "Kod Leonarda da Vinci".
Poświećmy jednak trochę uwagi „Cyfrowej Twierdzy”...
Nawet niespecjalnie spostrzegawczy czytelnik z łatwością zauważy, że pisząc zarówno "Cyfrową Twierdzę", jak i bestsellerowy "Kod Leonarda da Vinci" Brown zastosował ten sam sprawdzony schemat. Tak więc mamy tu odważnego profesorka, który zostaje wplątany w pewną aferę. Jest i piękna kobieta pracująca dla rządu, itd., itd...
Jak przystało na Browna, akcja rozwija się szybko i co chwila jesteśmy zaskakiwani jej nagłymi zwrotami. Fabuła podzielona jest na dwa wątki: jeden z Davidem w roli głównej rozgrywający się w Hiszpanii, drugi zaś z Susan w kwaterze głównej NSA w Stanach Zjednoczonych. Podobnie jak w innych książkach Browna, postacie nie są szczególnie „głębokie”, lecz w tego typu powieściach nie jest to specjalnie duży minus. Poważniejsze zastrzeżenia można mieć do zachowania niektórych postaci drugoplanowych, które można uznać nawet za głupie. To w połączeniu z zadziwiająco dużą ilością zbiegów okoliczności i szczęśliwych wypadków, obniża ocenę fabuły książki, jednocześnie sprawiając, że staje się ona mocno nierealna. Choć jeśli część ludzi wierzy w to, co Brown powypisywał w „Kodzie...”, to pewnie i w to uwierzy.
„Cyfrową Twierdzę” czyta się szybko i w miarę przyjemnie. Może nie dostarcza nam jakiegoś wrazenia piękna, obcowania ze sztuką, ale wartka, wciągająca i nieprzewidywalna akcja, nie wymagająca przy tym zbytniego zaangażowania umysłowego. Jednym słowem, idealna lektura do autobusu, metra czy pociągu.
Polecam.