Zachodnia fantastyka straszy wizjami wygranej przez Niemcy II wojny światowej można skompletować całą półkę takich historii alternatywnych. Inna sprawa, czy wygrana ZSRR rzeczywiście przyczyniła się do pokoju na świecie. Być może Zachód w taki sposób leczy jakiś kompleks przymierza z jednym diabłem, z pomocą którego pokonał drugiego.
Za to w polskiej literaturze pojawił się odwrotny nurt od kilku lat mnożą się powieści, w których to Polska wygrywa wojnę albo w innych sposób jest sterem, żeglarzem i okrętem historii. Coraz mniej martyrologii, raczej coś przeciwnego nam wykiełkowało, duma z historii; książkami o międzywojniu też zresztą obrodziło. Kompensujemy swoją słabą polityczną pozycję takimi optymistycznymi historiami, czy jak?
Na pierwszy rzut oka Burza Parowskiego wpisuje się w ten nurt historii alternatywnych, jak to wesoło i radośnie Polska dokopuje Niemcom (ew. Kozakom, Szwedom czy Amerykanom), ale tak naprawdę to hołd dla międzywojennej Polski, postrzeganej jako utracony złoty wiek, a którą nasi uprzejmi sąsiedzi skutecznie odesłali w niebyt. Szczegółowy opis tych wydarzeń jakim cudem się tak się stało pojawia się dość daleko w toku narracji okazuje się, że pomogła nam i pogoda (mokry wrzesień), i ocknięcie się Anglii i Francji z letargu, i rezygnacja Rosji z noża w plecy, i operacja Walkiria niejakiego Stauffenberga (swoją drogą zaciekłego antypolonusa i rasisty, o czym nie wiedziałem). Zatem i mieliśmy szczęście, i dopomogliśmy mu swoją walecznością. Nie jestem historykiem, więc nie wiem, na ile wiarygodny jest taki przebieg wydarzeń - zresztą, każda historia alternatywna niesie ryzyko, że sztab specjalistów rozłoży spekulacje autora na łopatki. Ale gdyby, dajmy na to, Polska przegrała bitwę pod Grunwaldem, a ktoś potem napisał o tym, jak to jednak wygrała i tak wielu by pewnie nie uwierzyło. Licentia poetica.
Zresztą, autorowi nie tyle chodzi o wiarygodność tej alternatywy, co o hołd i dla Warszawy, i dla międzywojennej Polski, która ukształtowała takie późniejsze tuzy jak Wojtyła, Gombrowicz, Miłosz, Lem często umiała wznieść się ponad ideologiczne kłótnie, ale nie popadła w tolerancję dla podłości czy zdrady. Bogactwo naszej kultury to ludzie z każdej strony barykady i zarazem pogląd Parowskiego byłego naczelnego Nowej Fantastyki, który publikował w niej i lewaka Wojciecha Orlińskiego, i prawaka Barnima Regalicę (jeśli ktoś nie wie, to w dużym stopniu dzięki niemu właśnie polska fantastyka wygląda tak, jak wygląda, z Sapkowskim, Dukajem i Huberathem na czele, nie sprowadzona wyłącznie do czytadełek, ale to już inna historia).
Widać w powieści, że autora nie fascynuje los zwykłego Kowalskiego, tylko ludzie nietuzinkowi. Bohaterów tuzinkowych prawie w powieści nie ma i to mam mimo wszystko za największą jej wadę, bo nużące są te ciągłe rozmowy a właściwie nie rozmowy, a dyskusje na ważkie tematy a to Nałkowskiej z Gombrowiczem, Schulza z Witkacym, Hitchcocka z Irzykowskim, a nawet młodego Wojtyły (jeszcze studenta polonistyki) z Sophie Scholl (tak, tak, poza Polakami mamy też pokaźną grupę zagraniczniaków też Marlena Dietrich czy Tomasz Mann, z różnych powodów wizytujących Polskę - głównie dlatego, że Polska stała się sławna i 'modna' po dowaleniu Niemcom).
Owo nagromadzenie sław spowodowało że powieść jest zbyt umowna, a wybitne postacie niezamierzenie jednowymiarowe, a przecież o każdej z nich można napisać książkę (i napisano). Rozmawiają nie postacie, a ikony. Zresztą, w dialogach jest też mnóstwo aluzji do naszej współczesnej rzeczywistości polityczno-kulturalnej. A, i jeszcze wplecionych jest sporo poglądów Parowskiego na literaturę, fantastykę, film kto śledził jego spory m. in. z Ziemkiewiczem, wyłapie to bez problemu. Bardziej jest to wielogłosowa powieść idei niż powieść czysto rozrywkowa. Chociaż może jestem zbyt krytyczny, bo niektóre z tych aluzji są kapitalne np. wzmianka o polskich obozach koncentracyjnych, w których trzymaliśmy szczególnie wrednych Niemców.
Wszystko to wartość edukacyjną całkiem sporą, ale literacką taką sobie, cała dość komiksowa fabuła przewijająca się pomiędzy erudycyjnymi dyskusjami i aluzjami sprawia wrażenie dość pretekstowej i niespecjalnie zresztą poruszającej. Lepszy byłby z tego komiks właśnie (był zresztą, ale nie czytałem). No ale w komiksie nie wybrzmiałyby te idee i smaczki.
Jestem też zaskoczony pewną atencją Parowskiego wobec pseudonauki jedną z ważnych postaci jest autentyczny międzywojenny jasnowidz a także gorliwy katolik - Stefan Ossowiecki, widzący aurę wysoką ponad budynki młodego Karola Wojtyły. A tu czytam w dołączonym biogramie, że był on też inżynierem. To się dopiero nazywa porozumienie ponad podziałami.
Podsumowując bardzo dobra książka, taka sobie powieść. Mimo wszystko warto przekonać się, że wielonarodowa, wielogłosowa Polska istniała, że te wszystkie Miłosze, Schulze i Śmigłe-Rydze to fascynujące postaci w fascynującym kraju, a nie tylko przedmiot katorgi na polskim i historii. Jako taka książka edukacyjna sprawdza się znakomicie Na pewno mogło być lepiej, choć i tak powieść robi wrażenie rozmachem i sprawia, że tęsknimy do tego Neverlandu, tym bardziej, że to był (mógł być) nasz Neverland czyli Warszawa A.D. 1940, German-free zone. Wspaniałe czasy, gdy pewne nasze wady międzywojenne zanikły po tym zimnym prysznicu, jakim była ta alternatywna, na szczęście krótka i wygrana, wojna. A dalej mogło być już tylko lepiej.
Szkoda, że to tylko historia alternatywna.