Biorąc na warsztat ostatnie pozycje Szczepana Twardocha, ciężko nie mieć wrażenia, że jest dużo wspólnych mianowników (może nie licząć Dziennków). Nie mniej, gdy już przebijemy się przez opary dymu, odepchniemy mocny alkohol, silne używki i brutalny seks, pozostają postacie, wysoce charakterystyczne (w końcu mają pobudzić wyobraźnię), ale jednak dość bliskie czytelnikowi, który nawet jeśli nie byłby gotów naśladować bohaterów, to na pewno skrycie o tym marzył. Zbiór opowiadań Twardocha to taka porcja standardowej wołowiny z ostrymi przyprawami w wesji de lux by Twardoch z nowymi rejonami przystawek (znakomite "W piwnicy"). To co poozstaje po tej lekturze to po raz kolejny znakomicie rozpisane postacie z odpowiednio rozpisanymi historiami. Jeśli ktoś polubił np. Dygot lub Ślady Małeckiego to polubi Balladę o Jakubie Bieli.
Trochę mnie korci, żeby jednak coś wypomnieć Twardochowi - zabieg literacki polegający na stosowaniu krótkich zdań budujących tło i bohatera jest dobry, ale nie wiem, czy można go stsować w takiej ilości (przyznam, że spowodował spore uśpienie czujności podczas lektury, więc i zakończenia bywały iście zakskaujące).
Jeśli ktoś lubił dotychczasowe, szeroko promowane pozycje Twardocha, to i ten zbiór opowiadań będzie dla niego odpowiedni. Ja bawiłem się przednio, kto wie, może kupię nowy garnitur, zapalę cygaro i będę popijał Remy Martina...