Dotychczas nie byłam fanką książek utrzymanych w klimacie thrillera. Były to dla mnie zbyt ciężkie i zbyt brutalne powieści. Jednak ta opinia nijak się ma do bestsellera Anioły i demony. Książka Dana Browna wywarła na mnie niesamowite wrażenie. Ale od początku. Na samym początku musiał być bodziec, który skłonił mnie do sięgnięcia po tę pozycję. Okazała się nim planowana wyprawa do Rzymu. Skoro mam tam jechać, fajnie byłoby mieć jakąś bazę. Jak przebiegała lektura? Na początku szło mi ciężko. Inny styl, inne tempo akcji, inny typ bohatera, jednak gdy akcja naprawdę się zawiązała to nie mogłam się oderwać od powieści. Autor w sposób fenomenalny nakreślił całą sytuację, wykreował nietuzinkowych bohaterów i wprost zadziwił mnie ilością szczegółów i pomysłem na akcję. Robert Langdon sprawia wrażenie osoby zdystansowanej, świadomej swojej wiedzy. Watykan i Rzym ukazane są jako labirynty ze wskazówkami, a wszystko to łączy się w fascynującą całość. Wiedza i spójność, w połączeniu z aurą tajemniczości są kluczem w Aniołach i demonach. Jedyne co psuje wydźwięk książki jest zakończenie, które dla mnie było niczym akcja w stylu Jamesa Bonda. Upadek z helikoptera, wpadnięcie do wody i tylko drobne obtłuczenia, to trochę zbyt fantastyczny optymizm. Poza tym wszystko na najwyższym poziomie. Główny bohater rozwikłał zagadkę zmierzając od jednej podpowiedzi do drugiej niczym w podchodach. Pokonał mnóstwo przeciwności, ale nie uratował wszystkich. Finał to totalne zaskoczenie. Tego się nie spodziewałam, a świadczy to chyba o naprawdę wybitności całego pomysłu autora. Przemycenie romansu, historii i zbrodni w jednej powieści stawia ją w szeregu bestsellerów mojej prywatnej biblioteki.